Druga wyprawa do Svagadalen

(07.06 do 19.06.2006 r.)

Wyjeżdżając ze Svagadalen  w czerwcu 2005  wiedzieliśmy, że jeszcze  tam wrócimy. Wszystko nam się podobało: ilość złapanych ryb, przyroda oraz warunki pobytu. Nie pamiętam dokładnie kiedy zapadła decyzja o powtórzeniu wyprawy ale myślę, że w czasie podróży powrotnej. Tym razem chcieliśmy bardziej przyłożyć się do łowienia pstrągów i lipieni.

W grudniu 2005 wysłaliśmy e-mailem zapytanie do naszego gospodarza (Kaj Vernerson) o możliwość rezerwacji i cenę. Dokładna data wyjazdu zależała od rozkładu kursów promu. Zaczęły się wstępne przygotowania (ustalenie liczby uczestników, środka transportu, wybór promu, itp.) W miarę upływu czasu trzeba było dokonywać kolejnych kroków w realizacji wyprawy,  tzn. przelać pierwszą wpłatę na konto gospodarza, rozeznać resztę kosztów, takich jak bilety na prom i je zarezerwować. Wypełniając sobie czas oczekiwania organizowaliśmy spotkania uczestników wyprawy, aby omówić to co trzeba zmienić, żeby wyprawa była lepiej przygotowana od poprzedniej. Ostatnie tygodnie dłużyły się najbardziej - ukuliśmy powiedzenie „ Byle do promu !!! ”. Sprawdzaliśmy też w Internecie prognozy pogody na ten rejon (niestety najbliższy punkt prognozowany to Gavle – ok. 150 km od Svagadalen), które okazywały się w miarę upływu czasu coraz lepsze a później nawet bardzo dobre. Było bardzo ciepło a przede wszystkim słonecznie. Co to znaczy 10 dni na łodzi od 10.oo do 22.oo w pełnym słońcu każdy może sobie wyobrazić. Poza tym słońce o tej porze roku w Svagadalen świeci ok. 22 godzin na dobę i o 22.oo jest jeszcze bardzo wysoko. Potwierdza się nasz pogląd, że należy być przygotowanym na każdą pogodę, nam zabrakło wody mineralnej. Piliśmy wodę z kranu (daję głowę, że źródlana) lub prosto z jeziora (chciałbym móc w Polsce kupować taką „mineralną”).

Przejazd samochodami do Gdańska, potem promem i znowu samochodami na miejsce przebiegał bez zakłóceń, czyli zgodnie z planem. Dla kierowców odbywających w przyszłości taką podróż - przestroga. Nie należy „nadużywać” na promie bo policja szwedzka sprawdza wszystkich kierowców alkomatem przed opuszczeniem terminalu. Kara za nietrzeźwość jest dotkliwa. Nie ma żartów.

Łowiska i zakwaterowanie opisaliśmy w poprzednim reportażu, więc nie ma co powtarzać.  Mogę tylko dodać, że oprócz zamówionych i zapłaconych dwóch łodzi z silnikami, otrzymaliśmy do dyspozycji jeszcze dwie z silnikami – każda na innym jeziorze. Kaj powiedział, że to bonus. Widocznie był zadowolony z naszego poprzedniego pobytu i chciał to jakoś wyrazić. Mogliśmy te łodzie dowolnie przewozić, ponieważ do naszej dyspozycji była również przyczepa. Rada: dobrze mieć samochód z hakiem.

Ryby brały bardzo dobrze od pierwszego dnia. Wykorzystywaliśmy znajomość łowisk z poprzedniej wyprawy i szukaliśmy za pomocą echosondy miejsc nowych. Skuteczną metodą był także troling sliderem, gumą lub woblerem na niewielkiej prędkości. Największe ryby brały na stokach schodzących z płytkiej (1,5 – 2 m) łąki podwodnej w głębinę ok. 4 - 8 m. Na łąkach zawsze dyżurowały szczupaki tzw. konsumpcyjne czyli 1,5 do 2,5 kg. Skuteczne były wszystkie przynęty. Trafiliśmy  również na grube okonie. Trzy sztuki o wymiarach od 49 do 52 cm ważyły razem 3,5 kg. Coś wspaniałego. Jeszcze większy okoń został zapięty na 7 cm slidera ciągniętego w trolingu na wodzie ok. 1,5 do 2 m. Niestety przy wciąganiu do łodzi sprytnie się uwolnił. Nie liczyliśmy złowionych ryb ale bez żadnego „picowania” możemy potwierdzić, że każdy z nas, średnio złowił ok. 150 szczupaków. Okoni było kilkadziesiąt, w tym kilka bardzo dużych. Odwiedziliśmy też jezioro pstrągowo - lipieniowe, gdzie łowi się tylko z brzegu (trochę podmokłego). W rezultacie Krzysztof  złowił pstrąga potokowego o długości 54 cm. Do tego było kilka lipieni w granicach 30-34 cm. Lipienie były usmażone (pychota), a z pstrąga Krzysztof przygotował najlepszy tatar na świecie, który z białym winem dał smak nie do opisania.

Niestety na  dokładne spenetrowanie rzeki Svagan zabrakło czasu, bo trudno się oderwać od łowiska, na którym ciągle się coś działo, chociaż to „tylko” szczupaki i okonie. Poza tym czekaliśmy na „metrówki” i dość dużo  czasu przeznaczyliśmy na obławianie głębokich miejsc, licząc na większe okazy. Niestety szczęście nie dopisało – największy szczupak miał tylko 85cm. Nie robimy z tego zmartwienia, bo te szczupaki które łowiliśmy były tak silne, że wynagradzały nam brak dużych. Szczupaki ze szkierów to „pikuś” przy tych ze Svagadalen. Uważamy, że warunki bytowe, takie jak zimna i bardzo przezroczysta woda musiały u nich wykształcić wyjątkową sprawność i szybkość.

 

        

 

        

 

        

 

        

 

        

 

        

 

Niestety nie wszystko było tak abyśmy mogli powiedzieć: super. Pierwszą niemiłą niespodziankę zaserwował nam nasz kolega, który w drugim dniu wędkowania utopił w jeziorze klucze od swego samochodu. Poszukiwania nie dały rezultatu. Jedynym wyjściem było wysłanie z Polski, szybkim kurierem, kluczy zapasowych. Wybór padł na znamienitą firmę DHL, która oferowała dostarczenie przesyłki w dwa dni robocze.  Czas dostawy był bardzo ważny ze względu na ściśle ustalony termin powrotu.

Mając do dyspozycji notebooka z Internetem, mogliśmy śledzić trasę paczki. Ten handicap pozwalał nam interweniować telefonicznie w momencie kiedy zauważyliśmy, że paczka utknęła z nieznanych powodów i szykuje się opóźnienie (także ze względu na Boże Ciało). W piątek tj. w 4 dniu przesyłka dotarła na sztokholmskie lotnisko Arlanda (odległe o 400 km od naszego miejsca pobytu). DHL zaproponował odbiór przesyłki osobiście lub przekazanie jej lokalnemu dystrybutorowi. Mimo dziesiątków telefonów w różne miejsca (do przedstawiciela DHL w Polsce oraz w Szwecji), nie mogliśmy otrzymać paczki w piątek. Wiadomo w soboty i niedziele kurierzy nie wożą paczek. Na niedzielę mieliśmy bilety na prom. Po zapewnieniu przez DHL, że paczkę otrzymamy w poniedziałek próbowaliśmy „przebukować” bilety na następny prom, tj.  na wtorek. Miły Pan z Polferries oświadczył nam, że nie ma miejsc samochodowych ani na wtorek ani na czwartek. Na rozpaczliwe nasze prośby przyrzekł szukać i po godzinie oddzwonił, że mamy miejsce na wtorek. Hurra !!!  Teraz z gospodarzem trzeba było załatwić przedłużenie pobytu i licencję na połów w niedzielę. Na szczęście nie miał zarezerwowanego naszego domku dla kogoś innego i mogliśmy zostać. Oczywiście trzeba było dopłacić. Kaj zaproponował nawet przelew z Polski, ale po kalkulacji okazało się, że lepiej wypłacić pieniądze z bankomatu, bo jest niższa prowizja. W niedzielę jeszcze łowiliśmy, ale poniedziałek przeznaczyliśmy na porządki, pakowanie i oczekiwanie na DHL z przesyłką. W poniedziałek od rana coś było za cicho. Dopiero  telefon do Kaja uruchomił lawinę. Okazało się, że Kaj już dzwonił do najbliższego punktu DHL i dowiedział się, że żadnej paczki w poniedziałek nie dostaniemy. Zmusił jednak przedstawiciela DHL, aby zadzwonił do nas i nas o tym poinformował. Na pytanie gdzie jest nasza paczka pracownik DHL w Ljusdal oświadczył, że paczka nasza jest w Hudiksvall (ok. 100km od nas). Poproszony, podał nam telefon do tej placówki DHL. W rozmowie z kurierem z Hudiksvall dowiedzieliśmy się, że paczkę rzeczywiście ma, ale w poniedziałek na pewno nam jej nie przywiezie bo ma tylko jedną w naszym kierunku i dostawa jest nieopłacalna. Na prośbę podał nam jednak swój adres i my chcąc nie chcąc wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Hudiksvall, sami wyręczając słynne DHL z ich obowiązków. Pod wieczór wróciliśmy z kluczami po samochód, który stał przez ten cały czas w lesie nad jeziorem i zaczęliśmy pakowanie. Droga powrotna nie przyniosła już żadnych niespodzianek i po dwóch dniach opóźnienia wróciliśmy do Polski. 

Wnioski z tego są następujące:

  1. Zawsze zabierać zapasowe klucze do samochodu i trzymać je w specjalnym miejscu.
  2. Klucze podstawowe przechowywać w szczelnie zamykanych kieszeniach.
  3. Nie wybierać firmy DHL jako godnego zaufania przewoźnika. Filozofia DHL jest taka: zapłacić musisz z góry, a potem ty się musisz martwić, nie DHL.
  4. Na koniec myśleć, myśleć i jeszcze raz myśleć (mimo urlopu !!!).

 Drugi „niesmak” to zachowanie naszych rodaków wypoczywających obok. Wybrali opcję wynajmu domku z własnym sprzątaniem oszczędzając ok. 2000 SEK i na koniec go nie posprzątali. Pozostawili nie wywiezione śmieci (kontener był o 300 m od domku), wszystko to czego nie zabrali z powrotem, w tym 25 chlebów (nie wiem kto planował ich zużycie przed wyprawą) i bałagan w budynku. Kaj ze swoją rodziną sprzątał domek do późnego wieczora. W rozmowie z nami  określił ich krótko i dosadnie: „banditen”. Potem okazało się jeszcze, że nasi sąsiedzi zostawili wędzarkę pełną ryb. Smród rozkładających się ryb dochodził do naszego domku. Aby nie pogrążać Kaja i oszczędzić sobie wstydu za innych Polaków tą sprawą zajęliśmy się już sami. Kaj został tylko o tym poinformowany. Bardzo nam za to dziękował.  W rozmowie z kolegami wędkarzami (już w Polsce) potwierdzają się przypadki odmowy rezerwacji miejsc na łowiskach, kiedy powie się że jesteśmy z Polski. Tak będzie pewnie dalej, bo chamstwo wyłazi z każdej strony i nie widać poprawy.  Z góry przepraszam wszystkich porządnych wędkarzy, szczególnie tych z Koszalina, ale dla identyfikacji „banditen” muszę powiedzieć, że oni byli właśnie z tego pięknego miasta. Przyjechali do Szwecji luksusowymi samochodami, ale zachowanie ich było już znacznie mniej luksusowe. Mam nadzieję, że nie spotkamy ich więcej. Amen.

 

O inne szczegóły możesz zapytać kontaktując się z nami:

e-mail

[Do góry]